Marcin w podróży. Rowerowe spostrzeżenia.

W ostatnim czasie przygotowywałem się do wyjazdu służbowego za granicę. Jak to zwykle bywa przed wyjazdem, zawsze najwięcej rzeczy jest do zrobienia w ostatniej chwili. Zapowiadał się spokojny dzień przed odlotem. Plan był jasny: spakować się do wyjazdu i oddać samochód do mechanika na przegląd i wymianę oleju.

Na spokojnie otwieram szafę, zaczynam pakowanie i wtedy następuje oświecenie – jest jeszcze sporo rzeczy, które trzeba zrobić na mieście, a czas ucieka! A auto na przeglądzie… Długo się nie zastanawiałem, na szczęście jest rower! Szybko pojechałem do pobliskiego centrum handlowego – po zakupy spożywcze, następnie do kantoru i parę ulic dalej po ubezpieczenie. Całość zajęła mi około godzinki :-). Zakupy zmieściły się w torbie rowerowej, a ja szczęśliwy, że udało mi się wszystko szybko załatwić udałem się do domu. Na plus muszę przyznać, że wszędzie gdzie byłem, w pobliżu były stojaki rowerowe i to nie te zwykłe gdzie tylko można przypiąć koło, lecz te do których można przypiąć się ramą.

Kolejny raz zdałem sobie sprawę, że rower może służyć nam nie tylko w celach rekreacyjnych 😉

Przyszedł dzień wylotu i podróży służbowej. Bagaże spakowane, zakupy zrobione… Brakuje mi tylko mojego Coffe Racer‚a. Szkoda, że nie mogę zabrać roweru ze sobą, ale podejrzewam, że ludzie dziwnie by się patrzyli, gdybym chciał go wcisnąć do luku z bagażem podręcznym w samolocie ;-). Gdy leciałem samolotem, zacząłem się zastanawiać, czy w Irlandii i jej mniejszych miastach moda rowerowa też jest tak rozwinięta. Pierwsze co mi przyszło do głowy to to, że jako kraj należący do Unii Europejskiej, również powinien stawiać na rowerzystów. Można zauważyć to choćby po naszym kraju, że część miast w mniejszym lub większym stopniu (patrz Gdynia) stara się zachęcić ludzi do przesiadki na rower.

Kiedy już opadły emocje po jeździe po niewłaściwej stronie drogi ;-), w pierwszy wolny dzień wybrałem się na spacer do pobliskiego miasta Enniskillen, które mieści się w północnej Irlandii. Zwiedziłem miasto pieszo i nie chciało mi się wierzyć w to co zobaczyłem. W całym mieście nie było prawie w ogóle dróg rowerowych, a o stojakach to już nawet nie wspomnę. Natknąłem się tylko na jedną drogę rowerową, która prowadziła nad brzegiem pobliskiej rzeki, ale była tak wyboista, że mało kto by się odważył jechać po niej rowerem miejskim :-). W całym mieście rowerzystów było jak na lekarstwo, a poza miastem można było tylko gdzieniegdzie zobaczyć znaki „uwaga na pieszych i rowerzystów” (ale było ich może z pięć). Po paru dniach pomyślałem sobie, że Gdynia mogłaby wysłać w to miejsce specjalną ekipę, która by rozpropagowała kulturę rowerową i pomogła w zmianie podejścia, aby jak najwięcej mieszkańców korzystało z jednośladów przy załatwianiu codziennych spraw.

Kategoria : Bez kategorii
Tagi :